wtorek, 26 czerwca 2012

AutostopRace 2012

Niby nic, a tak to się zaczęło. 
 kwiecień 2012. Bartek ciągle opowiada o autostopie z poprzedniego roku, jak to było fajnie, jakie dziewuchy, jacy ludzie i ogólnie pięknie ładnie. Słuchając postanawiam jechać! Szybko okazało się jednak, że już nie ma miejsc i na trochę olałem sprawę. 3 dni przed startem Szymon mówi, że pojedzie i tak czy siak, czy będzie zapisany, czy nie. 3 szybkie telefony i już mam swojego partnera-Bartka ;). W piątek wieczorem spakowałem wszystko i nic.
Droga. Cel - Rzym!

 Sobota 9.00 ruszamy. Startowaliśmy z Suszca, bo i tak nie mieliśmy numerów startowych.  Idziemy na główną ulicę, 2 min, machamy ręką i zatrzymuje się miły starczy pan. Opowiada o jego relacjach z przyjaciółmi z szkolnych lat. Zawozi nas do Żor. Następnie  bierze nas polak z synem grekiem. Podrzuca nas do Skoczowa, gdzie na drodze ekspresowej znów w mgnieniu oka wsiadamy do auta studenta informatyki. Jedziemy do Cieszyna. Tam żegnamy się ze studencikiem. stojąc na S1 i widząc wyłaniającego się starego campera mówię "Bartuś, w takim to by się jechało". 2 sekundy później jedziemy w 30 letnim camperze. Wcale nie było tak fajnie jakby się mogło wydawać. Siedzieliśmy z tyłu zaraz na silniku i nic nie było słuchac oprócz: bruuuuuuuuu. Piotrek i Justyna (strasznie pozytywni a już nie tacy młodzi) odwalają kawał dobrej roboty i przewożą nas przez całe Czechy aż do Wiednia! Tak na stacji benzynowej pojedliśmy, a że na stacji     było już wielu autostopowiczów, poszliśmy łapać na autostradę. ;) Ludzie się dziwnie patrzyli lub machali przejeżdżając koło nas sporo ponad 100. Może po 15 minutach zatrzymuje się austryjacki Serb, który dużo gadał a my mało rozumieliśmy. Wytłumaczył nam, że na autostradzie nie wolno łapać i że jak nas złapią to nas zamkną ;). Podwiózł nas na wylotówkę za Wiedeń. Przy okazji pokazał na swoją "pałę na Turka", który pobił jego niespełna 10-letniego syna. ;). Za Wiedniem kończy się różowa passa. Po paru godzinach machania, zagadywania, biegania, stania z kartką idziemy spać. było może około 1.00. Nie chce nam sie rozkładać namiotu, więc idziemy na "pole namiotowe" gdzie byli rozbici inni uczestnicy (może 10 namiotów), wskakujemy do śpiworów i śpimy. :) 5.00 robi się jasno i nadchodzi czas dalszej walki z wystraszonymi Austryjakami. o 6.00 zabiera nas miła para i zawozi pod Graz. Spod Graz do centrum jakiegoś miasta jedziemy z 1 fajną dziewczyna :D Dobra muzyka, dobre auto, dobra dziewczyna. ;) Dobra, dobra, dobra. Jesteśmy w centrum jakiegoś miasta i zostaniemy tam przez jakieś 7 godzin łapiąc stopa na przystanku autobusowym, za barierką energochłonną, i na drodze. Co jakiś czas przejeżdża koło na policja i machając ładnie sie uśmiecha... Po tych 7 godzinach zatrzymuje się para dawnych autostopowiczów i mówi, że nie damy rady tutaj nic złapać, mówią, że rzuca nas na wylotówkę i tak też robią a na koniec dają nam po dobrym piwie. ;) Następnie jedziemy z jakimś anglikiem który miał akcent jak Scherlock Holmes. Trochę rozmawiamy o rowerach, bo na pace miał 2 zarąbiste modele szosy i  MTB. Wysiadamy  na granicy Ausrtyjacko-Włoskiej. Tam już czekają po kilka godzin inni uczestnicy. Wszyscy połapali stopa, a my nie! Na parkingu zauważam pszczyńskie rejestracje i zagaduje, ale kierowca mówi, że ma awarie i czeka na zastępcze auto, które z innym kierowcą z Czarkowa zawozi nas do Wenecji, gdzie na totalnym odludziu z dala od autostrady spędzamy noc. 7.00 pobudka i nie wiemy co robić. Dowiadujemy się gdzie jest "PKP" i postanawiamy podjechać do centrum Wenecji, skąd wracamy na nasze przedmieścia i szukamy na piechotę autostrady. ;) Znaleźliśmy i po chwili jedziemy z włoskim fanatykiem rapu który mówi tak: "polonia! wódka marihuana: ;) Jesteśmy w Padwe. Nieopodal bramek wjazdowych na autostradę. Po 40 minutach wsiadamy do nowego Polo i podczas ciekawej rozmowy z włoskim inżynierem dojeżdżamy do Boloni. Tam na stacji dłuuugo nie umiemy nic złapać. W końcu zabiera nas jakiś młody człowiek i mówi, że autostop we Włoszech jest nielegalny. Trochę dziwne. Zawozi nas trochę dalej, lecz jednak dalej jestesmy w Boloni. Na kolejnej stacji zmieniamy taktykę i  zamiast łapac "na kartkę" zagadujemy do ludzi. Nie trzeba było długo czekac na efekty. zabiera nas para Włochów. Moim zdaniem przynajmniej jeden z nich był gejem. ;) jedziemy z tyłu z pieskiem kierowcy-geja ;). Dojeżdżamy do górzystej Florencji i tam po kolacji poznajemy wielu członków wyścigu (niektórzy łapią stopa już od 13 godzin). Poznajemy także Gosię i Paulinę które pomagają nam i po kilku godzinach jedziemy w nocy w Tirze z panem który nic nie mówił. (czasami coś zaśpiewał po włosku). 3.00 poniedziałek witamy w Rzymie. Jesteśmy tak zmęczeni, ze postanawiamy się przespać. Rano szukamy autobusu i po godzinie jesteśmy w centrum Rzymu. Udało się!

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz