niedziela, 25 sierpnia 2013

Sex, drugs, rock and roll, gołe baby i dziewczyny w bikini... dobra! bikni nie było. ;)

 
Trip w Amsterdamie zawdzięczam kilku osobą, bo sam pewnie bym nie ogarnął  tak szybko. Dzięki! Do stolicy różnych fajnych rzeczy pojechałem właściwie na konferencję pewnej dużej firmy dla której jestem teraz chcąc nie chcą developerem. ;) Konferencje swoją drogą ale nie będę o nich pisał będąc w Amsterdamie...Luty 2013, pogoda: taka se, atmosfera gorąca!
  A zaczęło się to tak: Pod moją polską rezydencję podjeżdża biała limuzyna, w niej (jak to w limuzynach pod moim domem) 2 dziewczyny i kierowca. Pakujemy bety i w drogę na lotnisko w Pyrzowicach. Lot do Eindhoven jak to lot: niefajnie, głupio, źle. Z lotniska trzeba dostać się do centrum stolicy tulipanów. Łapiemy stopa i po 1,5 godziny, 4 okazjach jesteśmy pod stacją metra. W metrze jak to w metrze Noemi wsiada do złego składu i jedzie w drugą stronę.. ;) Jak już się znaleźliśmy to jedziemy do centrum, gdzie czekają na nas Tomek i Ewelina (2 dziewczyna z limuzyny i kierowca). Po paru przesiadkach (już we czwórkę)


trafiamy na wieczorny meeting ludzi którzy przyjechali na konferencję. Parę piwek i krewetek później jedziemy do hotelu, idziemy spać. Dzień 2: śniadanie, konferencja, hotel, i wieczorny wypad do ścisłego centrum: Red Light District. A  tam, jak to tam nic ciekawego.. ;) Spacerujemy alejkami które dla niektórych są miejscem pracy, dla niektórych miejscem zabaw, a dla niektórych domem (sam mógłbym tam mieszkać). Parę godzin i parę "kanapek" później wracamy do hotelu. Dzień 3: śniadanie, konferencja, hotel, na koniec wielka impreza kończąca konferencję. Impreza z otwartym barkiem, mnóstwem zakąsek, niepoliczoną liczbą ładnych kelnerek, 2 salami z muzyką (rock i muzyka klubowa), bilardem, piłkarzykami, lotkami, kamerzystami, fotografami i wszystkimi innymi niezbędnymi rzeczami do zorganizowania dobrej imprezy. Na początku siadamy przy rocku i trochę sztywno wodzirej z zespołem starają się zorganizować karaoke, nikt nie chce wyjść, więc kto jak nie ja wyłażę pierwszy (po 2 albo 3 piwach na odwagę) i śpiewam "I love rock and roll" Joan Jett. Porywam tłum skaczących i wykrzykujących moje imię fanów.
Na scenę wpada Sławek i przygrywając na dmuchanej gitarze kończymy piosenkę, obiecując następne. Później już wszyscy chcieli śpiewać (naturalnie chcą się upodobnić do swojego idola..). Słychać było dobre i trochę mniej dobre wykonania. W tym samym czasie rozgrywam mecz z Portugalczykiem kontra 2 Niemców i wygrywamy! Następnie Polacy przejęli imprezę śpiewając akapella "Ja uwielbiam ją", "hej bystra woda" i wiele innych, z czasem na imprezie zostajemy tylko my i ochrona w dość dosadny sposób mówi, że juz koniec i kropka. Nam, jak to nam było mało i wraz ze wszystkimi Polakami jedziemy co centrum nocnego życia. Trochę szalejemy. Jemy naprawdę dobrą "kanapkę". Chcąc wracać okazuje się, że nie metro już nie jeździ, większość autobusów też i trochę śmiesznie się robi. Jest 2 w nocy. biegając od przystanku do przystanku po jakimś czasie trafiamy na nocną linię i z dużą ilością szczęścia trafiamy do hotelu. Dzień 4: śniadanie i dzienne zwiedzanie Amsterdamu. Naprawdę jest ładny. Muzeum Figur Woskowych, Muzeum Sexu, Muzeum Van Gogh'a, Muzeum i Warsztat Brylantów, Hard Rock Caffe, Centrum Wiedzy o "Kanapkach", krzywe domy, niezliczone ilości kanałów, i miliardy milionów rowerów to wszystko co na pewno warto zobaczyć(choć niektóre z nich widzimy tylko z zewnątrz ;P)
Po całodniowym spacerze jesteśmy w hotelu i musimy zjeść resztę "kanapek" co nam zostało. Jest wesoło. ;). Rano trochę smutno tzreba się zbierać: śniadanie, parę fotek w centrum, pociągiem do Eindhoven, lot (niefajny, głupi, zły), limuzyną z dziewczynami do domu. Koniec. Właściwie było przecudownie, mimo ciągle przemoczonych butów i ciągłej chęci jedzenia ;) było super! Dziękuję wszystkim bo jak pisałem sam bym nie ogarnął..
PS: giełda kwiatowa nawet w lutym pęknie wygląda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz